niedziela, 30 listopada 2025

Zentangle

... to technika rysunku abstrakcyjnego, która wykorzystuje proste, powtarzalne kształty, takie jak kropki, linie, łuki oraz wzory geometryczne: koła i wszelkie wielokąty. Nazwa pochodzi od słów "zen" - spokój, medytacja i "tangle" - plątanina. Cechą charakterystyczną tej techniki jest to, że skupia się na procesie tworzenia, nie na efekcie końcowymi, nie ma w niej błędów, nie wymaga planowania, ani szkicowania. Obrazu zentangle nie da się zepsuć. Dla mnie - nieuleczalnej perfekcjonistki jest to niesamowicie uwalniające i odprężające. Nie staram się narysować CZEGOŚ, po prostu rysuję, bez ołówka i gumki, co będzie, to będzie! I najlepsze jest jest to, że w 99 procentach jestem zadowolona z tego co mi ostatecznie wychodzi, mimo, że w trakcie popełniam sporo "pomyłek" i "niedokładności", gdy na przykład zadrży ręka-:)









Gdy sama nie rysuję, oglądam prace innych, bardzo mnie to inspiruje i zachęca do kolejnych prób. Często wykorzystuję elementy, które szczególnie wpadną mi w oko i wokół nich tworzę własny obraz. Czasem cudze prace wykorzystuję jako szablon, czasem robię kilka wersji tego samego rysunku, bo w trakcie pierwszego wpadnie mi do głowy, że coś można zrobić inaczej i od razu chcę tego spróbować... Ogólnie rzecz biorąc rysunków zentangle nie da się skopiować, bo nawet przy próbach odrysowania zawsze wychodzi coś innego. 





Moją tymczasem ulubioną artystką jest sc.zenart z Instagrama, wiele elementów od niej (w sumie nawet nie wiem, czy to kobieta) podpatrzyłam. Ostatnio wykorzystałam jej pracę jako szablon dla swojej. Florkowi tak się spodobało, że on też poprosił i razem sobie zentanglowaliśmy:-). On też ma wirusa perfekcyjności, dla niego każda nie tak postawiona kreska, czy kropka, to od razu ocean frustracji... Mam nadzieję, że i dla niego rysowanie tą techniką okaże się najlepszym lekarstwem. A w czasie rysowania nasz warsztat wygląda tak (dla mnie obowiązkowa lupa):







Na czarnej kartce będzie ten sam widoczek, ale w wersji księżycowo-nocnej:-). Na dużych kartkach rysuję zazwyczaj tylko w weekendy - wtedy wykorzystuję wiele różnych materiałów: farby, kolorowe mazaki, cienkopisy w różnych grubościach oraz długopisy z najróżniejszymi tuszami. Do rysunków powszednich kupiłam sobie mały notesik i cienkopisy czarne w trzech rozmiarach - to absolutne minimum dla rysowniczki zentangle:-)









Jeśli chcecie się wyciszyć, zrelaksować, jeśli uważacie, że nie macie talentów i umiejętności plastycznych, jeśli... cokolwiek... spróbujcie zentangle. Niesamowicie wciągające i zaskakująco satysfakcjonujące zajęcie:-) 

niedziela, 9 listopada 2025

Szary pasiak po przejściach

... doczekał się wreszcie ostatecznej formy. Pruty, poprawiany, obsikany, prany, znów poprawiany (odprułam dekolt i przerobiłam jednak ściągaczem)... ale jest efekt wow! Przynajmniej dla mnie:-). Teraz jest idealny:









Włóczka Baby Merino z Dropsa, przerabiałam drutami 3,5 mm, ściągacz: 2,5 mm. 

Spokojnej niedzieli i do następnego!

niedziela, 26 października 2025

Melanżowy merynos

... czyli sweter z Unicorn (Gazzal) - 100% Superwash Merino Wool, 197 m/100 g - doczekał się wreszcie swojej premiery. Zużyłam dokładnie 4 motki: 2 melanżowe i 2 bordowe, przerabiałam drutami 6 mm.







Z ukończonych wiosną swetrów mam jeszcze do pokazania szare paski z Baby Merino Dropsa i będzie koniec udziergów, bo znów mam przerwę w dzierganiu. Od powrotu z Łucznicy, jeśli nie czytam, to rysuję zentangle - wciąż mam ochotę bawić się nowymi wzorami i kolorami, w tym tygodniu powstały takie:




Dobrego tygodnia i do następnego!

niedziela, 19 października 2025

Dwie kupki książek

... przeczytałam w ciągu ostatnich dwóch miesięcy (trzecia się kończy, ale to innym razem). Wydrukowałam sobie listę stu najlepszych thrillerów i kryminałów wszech czasów wg "Time'a" i chodzę z nią do biblioteki. Niektóre tytuły już znałam, niektóre nie są w ogóle przetłumaczone na polski (szkoda, że pewnie nigdy ich nie poznam!), na podstawie innych oglądałam filmy, ale większość to dla mnie zupełna nowość. Kieruję się zasadą niewybredności: biorę, co mi Pani znajdzie i nie czytam nawet opisów na okładce, zdaję się na całkowitą niespodziankę:-). Oto moje wrażenia.


"Marsjanin" Andy Weir - lepiej oglądało się film, niż czytało książkę - za dużo naukowych opisów. Surwiwalowe historie są niesamowite, ale niekoniecznie gdy dzieją się na Marsie, bo wtedy bez doktoratu z fizyki, chemii i botaniki i tak nie ma się pojęcia o tym, co główny bohater robi, by przeżyć. W książce irytowało mnie też jakieś takie szczeniackie poczucie humoru... jak nie wiem... ze szkolnej ubikacji dla chłopców? A poza tym zero napięcia. Nawet nie dlatego, że oglądałam film i wiedziałam, że rozbitek zostanie uratowany. Po prostu cała atmosfera tej książki jest taka, że nie ma wątpliwości, że zostanie uratowany.

"Dziewczyna z pociągu" Paula Hawkins - też oglądałam film, ale zapamiętałam tylko, że bardzo mi się podobał, potem przypominałam sobie o wszystkim trakcie czytania. Tu jest wszystko: i napięcie i zaskoczenie na koniec. Bardzo, bardzo na TAK, zarówno film, jak i książka, ale książka lepsza, bo pełniejsza:-)

"Chirurg" Tess Gerritsen - dobra, sprawna, zaskakująca. Myślę, że fabuła idealna na film w typie "Kolekcjonera" i "Kolekcjonera kości".

"Bez śladu" Harlan Cohen - bez zachwytu. Atmosfera i humor jak w sportowej szatni męskiej, a ja nie jestem fanką sportu. Ale czytało się sprawnie, dobry zabijasz czasu.


"Zawsze mieszkałyśmy w zamku" Shirley Jackson - fajnie napisana powieść gotycka, trochę straszna, trochę dziwna, z intrygującą fabułą. Po przeczytaniu książki włączyłam sobie film ("Tajemnica przeklętego zamku") i nie polecam. Tę historię zdecydowanie lepiej się czyta.

"Wysłuchaj mnie" Tess Gerritsen - ciekawa, wciągająca, ale niektóre wątki mocno irytujące.

"Złodziejka" Sarah Waters - REWELACYJNA !!! Fantastyczna przygodówka, której akcja rozgrywa się w Anglii w czasach wiktoriańskich. Ponad siedemset stron. Budząca respekt cegła. Pierwsze dwieście czytałam ponad tydzień, następne pięćset pochłonęłam w trzy dni - taka to książka. Zasypiałam z myślą o niej i wstawałam nie mogąc się doczekać chwili, gdy znów będę mogła czytać. Fenomenalna lektura pod każdym względem!

"Poziom śmierci" Lee Child - bardzo wciągająca i emocjonująca, świetnie zbudowana powieść z szybką akcją i mocnymi wrażeniami, czyta się zapominając o otaczającym świecie, wielkie TAK!

"Morderca bez twarzy" Henning Mankell - skandynawski czarny kryminał, klasyka gatunku, ale nie porywa, przynajmniej mnie nie porwała. Ma się wrażenie jakby wszystko w niej grzęzło w błocie, no i strasznie w niej dużo tego, przed czym ja właśnie chcę uciec. Akcja dzieje się na początku lat 90 ubiegłego wieku w Szwecji, a wydaje się jakby całkiem współcześnie w Polsce: antyemigrancka propaganda, rasistowskie akcje i powszechna wrogość wobec obcych... Jakbym czytała literaturę faktu o społecznych skutkach polityki migracyjnej i postrzegania cudzoziemców przez ludność lokalną. A właśnie jednym z powodów mojej ostatniej czytelniczej fazy jest chęć oderwania się, wręcz ucieczki i zamknięcia się przed tymi wszystkimi współczesnymi problemami. 

Zawsze lubiłam historię, ale patrzyłam na nią jak na coś, co minęło i już tego nie ma. Teraz zaś dostrzegam tyle analogii z czasami przed wybuchem pierwszej wojny światowej, niektórzy przywołują czasy przedrozbiorowe... w każdym razie mam wrażenie jakby świat wokół wrzał - dzieje się tyle strasznych rzeczy, a w przestrzeni medialnej gotuje się tyle kłamstw i manipulacji, że to musi wybuchnąć. Jestem tym po równo przerażona i zniechęcona. Z bezsilności mogę tylko zamykać się w swojej głowie i czytać. 

Miłej niedzieli i do następnego!